Mandy Moore wydała piąty album nazywając go swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem – “Amanda Leigh” został wydany w 2009 roku, dwa lata po poprzedniku. Na kolejny kazała czekać aż 11 lat. Artystki gwiazda zaświeciła dzięki aktorstwu. U nas można ją kojarzyć ze “Szkoły Uczuć”, gdzie zagrała chorą na raka, tam również śpiewała i z tego filmu pochodzi jej jeden z najwiekszych hitów – “Only hope” . Dyskografia Mandy to 7 albumów, a dwa pierwsze dobrze się sprzedały. Miała być kolejną Britney Spears i pewnie kojarzycie “Candy”.
Płyta “AL” nie była z tego co wiem dostępna w Polsce, sam kupiłem wersje amerykańską i trochę się zawiodłem wydaniem, wyglada ono tak lekko ubogo. Płyta sprzedała się nieco gorzej niż poprzednie i pewnie to spowodowało przerwę muzyczną. Album promował tylko jeden singiel, do którego powstał teledysk. “Merrimack river” to pierwszy utwór, który jest spokojny, gitarowy. Fajnie brzmi męski wspomagacz. Przy każdym utworze pracowała sama Artystka, co jest rzadkością w Stanach. Można przeczytać, że jet to mieszanka popu z country i folki. W zupełności się zgadzam. “Fern dell” brzmi świetnie! Nieco szybsza i z pazurem, ale przy tym ma “ducha” tego krążka. “I coud brerak your heart any day of the week” co za długi tytuł, a piosenka tylko niecałe 3 minuty Tutaj nóżka sobie chodzi. Wokal Mandy jest delikatny, bez żadnych zbędnych ulepszaczy czy darcia się. “Pocket philosopher” taki “bo deszczu wyjdzie słońce”, przyjemny. “Song about home” gitarowy. “Everblue” ballada z przyjemnym refrenem. “Love To Love Me Back” delikatny wokal Artystki, relaksująco. “Nothing everything” jest nieco weselsze, fajnie się słuchało.
Plyta nie jest dostępna na spotify, nie wiem jak na innych. Nie jest to odkrywcze dzieło, nie zatrzęsło rynkiem, ale całkiem przyjemne. Super, że przestała brać udział w wyścigu szczurów.
👉 🐥🐥🐥🐥(4/5)